I PO HAMLECIE
Tomasz Miłkowski
Właściwie nie wiadomo, dlaczego nie jest to sukces. Jerzy Żurek, którego Sto rąk, sto sztyletów zostało niemal jednomyślnie uznane za jeden z najciekawszych debiutów dramaturgicznych ostatnich lat, co więcej, sprawdzony na scenie z niezłym skutkiem, przygotował tekst następny. Tekst nie gorszy od poprzedniego, a nawet pod pewnymi względami lepszy tym razem autor nie igrał z historią narodową, ale z europejską klasyką.
Przyłączył się w ten sposób do sporego grona autorów czerpiących inspirację do własnej twórczości z obcowania z dziełem wielkiego Anglika. W sposób bardziej lub mniej bezpośredni z motywów Szekspirowskich wywodzili swoje sztuki tacy pisarze jak Ionesco, Bond czy Ivo Breśan. W Polsce próbowali tej sztuki Skowroński (słynny spektakl Mistrz z wybitną kreacją Janusza Warneckiego), Drozdowski (Hermiona i Hamlet 70), a przed nimi wszystkimi Franciszek Zabłocki. Jerzy Żurek znalazł się więc wcale w dobrym towarzystwie i nie ma się czego wstydzić.
Pomysł wyinterpretowania tragedii duńskiego księcia jako wyniku misternej sieci zewnętrznych intryg otoczenia księcia Fortnybrasa był tyleż kuszący, co i ryzykowny. Oczywiście, dawało to autorowi pole do przebiegłej wiwisekcji kulis sprawowania władzy i bezwzględnych reguł gry politycznej, dawało też okazję do zabawnych drwin z duchownych cierpień bohaterów Szekspirowskich.
Ryzyko przedsięwzięcia polegało zaś na dorównaniu psychologicznej prawdzie bohaterów Szekspira. Cóż z tego, że u Żurka duch ojca Hamleta okazuje się wędrownym aktorzyną wynajętym do spełnienia poruczonej misji pod groźbą szantażu (skądinąd wyborna rola Czesława Wołłejki), skoro zżyliśmy się już przez wiele pokoleń z tym nieszczęśliwym duchem - królem, niezależnie od zapatrywań światopoglądowych.
Żurkowi powiodło się ukazanie narodzin tyranii, mechanizmu wykluwania się zła niejako w czystej postaci, wykrycie cieniutkiej granicy oddzielającej prawość od moralnego upadku. To cenne osiągnięcie. Przynajmniej literacko. Gorzej w teatrze.
Ale bohaterom Żurka zabrakło siły witalnej, umiejętności przekonania do swoich racji. Błąd tkwi chyba w poprawności konstrukcyjnej. Otóż dramat Żurka jest świetnie skomponowany, wszystko logicznie z siebie wynika, wydarzenia klarownie się zazębiają, ale jednak brak w tym wszystkim pierwiastka tajemnicy. Świat Żurka - cyniczny i bezwzględny - jest zbyt prostym, zbyt logicznym, zbyt jednoznacznym.
Mimo tego Po Hamlecie miał wszelkie szanse stać się zdarzeniem teatralnym. Także ze względu na żywotność problematyki sprawowania władzy i mechanizmów politycznych. Tak się jednak nie stało. I nie zadecydował o tym sam dramat, przecież ciekawy, jako lektura nawet pasjonujący, ale raczej brak wiary aktorów w znaczenie przedsięwzięcia. To się w teatrze zdarza. Nawet w Ateneum, który słusznie uchodzi za przykład przyzwoitej roboty aktorskiej. Tym razem jednak aktorzy nie zawierzyli tekstowi, jakby w obawie, że nieuchronne zestawienie z Hamletem wypadnie blado. Tak to przynajmniej wyglądało z widowni. Nie zdążyłem na uroczystą premierę (wakacje) i siłą rzeczy oglądałem „szeregowy" spektakl. Między publicznością a sceną wytworzyła się ściana nie do przebycia. Po zapadnięciu kurtyny nie było nawet zdawkowych oklasków. Podobno pierwszy raz. Może komplet widzów nie ten, może niedyspozycja zespołu? Nie wiem. Bywają w teatrze takie wieczory, kiedy wszystko pęka, kiedy zamiast porozumienia widza i aktora, pojawia się złowroga obojętność.
„Walka Młodych" 29 XI 1981
Powiązane przedstawienie: