„Bahaterowie dnia powszedniego" sztuka w trzech aktach...
Stanisław Woyna-Gwiaździński
Po wielkim sukcesie Brygady Szlifierza Karhana i Makara Dubrawy Państw. Teatr Nowy wystawił trzecią z kolei sztukę osnutą na tematyce z życia robotników.
„Bohaterowie dnia powszedniego" młodej węgierskiej autorki Ewy Mandi zaznajamiają nas tym razem z pracą i dążeniami współczesnych hutników węgierskich. Autorka, przed napisaniem sztuki, wystudiowała dokładnie środowisko pracy w stalowni Csepel pod Budapesztem, gdzie osobiście była zatrudniona przez szereg miesięcy na różnych robotach przy piecu martenowskim.
- To co napisała tow. Mandi, jest prawdziwe, bo była tu z nami, żyła z nami, pracowała z nami, poznała nasze kłopoty i troski, radości i wzloty - stwierdzają zgodnie robotnicy z Csepel, z których większość oglądała już przedstawienie sztuki w teatrze i wyraża się o niej z najwyższym uznaniem.
Opinię tę potwierdzi niewątpliwie i nasz świat pracy po zobaczeniu przedstawienia w Teatrze Nowym, nie tylko bowiem tematyka zasadnicza, ale i zagadnienia chwili takie jak racjonalizacja metod i sposobów pracy, sprawa organizacji kadr oraz przezwyciężanie oporów, napotykanych na drodze wiodącej ku socjalizmowi, są nam nadzwyczaj bliskie.
Kiedy szedłem do teatru, spokojny byłem o wykonanie sztuki pod względem aktorskim. Znając ideologiczne nastawienie zespołu, jego sumienność, pracowitość i zapał, spodziewałem się osiągnąć pozytywnych, zwłaszcza, iż wiadome mi było, że przygotowaniu „Bohaterów" poświęcono wiele miesięcy.
Odczuwałem natomiast lekki niepokój o rozwiązanie strony scenograficznej: jak wybrną tym razem z trudności wynikających wciąż z rozmiarów malutkiej i płytkiej scenki, czy będą w stanie zasugerować widowni środowisko pracy hutniczej?
Przypuszczam, że w obawach swych nie byłem odosobniony, dzieliło je zapewne wielu bywalców i wielbicieli Teatru Nowego. Toteż przyjemnie zostaliśmy wszyscy zaskoczeni, kiedy po rozsunięciu kurtyny oczom naszym ukazała się monumentalnych rozmiarów (tak!) hala o dwóch kondygnacjach, wyposażona w mnóstwo rekwizytów, przemawiających do oka swym realizmem. Za tę plastyczną inscenizację należało się projektodawcy i „przezwyciężycielowi" Józefowi Rachwalskiemu brawo przy otwartej kurtynie.
Sztukę Ewy Mandi w polskim przekładzie Adama Bahdaja, opracowali pod względem dramaturgicznym Kazimierz Dejmek i Janusz Warmiński, reżyserował Janusz Warmiński. Zarówno reżyser jak wykonawcy są żarliwymi wyznawcami socrealizmu w teatrze i dążą wytrwale do opanowania realistycznego stylu gry. Pochlebiałbym teatrowi, twierdząc, że ideał ten osiągnięto już bez reszty. Droga, na szczyty jest mozolna i długa, od przedstawienia do przedstawienia przekonujemy się jednak naocznie, jak teatr każdą nową realizację zbliża się do upragnionego celu. W wykonaniu „Bohaterów dnia powszedniego" pokazano nam bardzo wysoki poziom gry zespołowej. Sprawy logicznego układu sytuacji, obsady ról, plastyki poszczególnych postaci i trafność ich charakterystyki wydaja się być w tym przedstawieniu dopełnieniem warunków nieodzownych - conditio sine qua non, wysiłek główny skierowano natomiast na upłynnienie i zdynamizowanie wewnętrznego nurtu akcji, w który włączają się z wielkim przejęciem wszyscy wykonawcy. W ten sposób coraz mniej odczuwa się na scenie obecność aktora, który staje się odtwarzaną postacią i zapomina się o teatrze, który staje się życiem samym. Jeżeli jeszcze nie wszystkim bez wyjątku wykonawcom udaje się to trudne zadanie, to w każdym razie dążenie do takiego stylu gry jest już powszechne i należycie uświadomione.
Po takiej generalnej ocenie mniej ważne wydaje się „wystawianie stopni" poszczególnym aktorom. Kolektyw aktorski Teatru Nowego nie przywiązuje do tego wagi, niemniej trudno recenzentowi pominąć w sprawozdaniu choć wymienienie nazwisk tych spośród wykonawców, którzy wkładem swej pracy i talentu przyczyniają się jego zdaniem najwydatniej do ogólnego powodzenia.
Tym razem wymieniłbym na pierwszym miejscu Tadeusza Minca, odtwarzającego z dużą bezpośredniością i prawdą postać robotnika Pintera dobrego pracownika, lecz nie rozbudzonego jeszcze społecznie, który dopiero pod wpływem otoczenia, a zwłaszcza umiejętnego oddziaływania sekretarza organizacji partyjnej, przeobraża się w pełnowartościowego aktywistę. Stanisław Łapiński, coraz powściągliwszy w grze dla widowni, daje w roli starego „wsadowego" Jana sympatyczną postać starego robotnika, jowialnego i dobrodusznego, przezwyciężającego z powodzeniem rutynistyczne nawyki myślenia i dającego się porwać zapałowi młodych racjonalizatorów.
Kazimierz Dejmek ze skupieniem siłą przekonania gra rolę młodego dyrektora stalowni, zaawansowanego na to stanowisko z prostego robotnika. Ideowość, energię w działaniu, nieustępliwość, zapał, poczucie sprawiedliwości - łączy z niewymuszoną serdecznością w stosunku do dawnych towarzyszy od martena. Ujmującego swą prostolinijnością i zdyscyplinowaniem partyjnym młodego hutnika Rokusa z powodzeniem odtwarza Gustaw Lutkiewicz. Na prawdziwy kunszt bezpośredniości i prostoty zdobywają się Wojciech Pilarski (syn) i Janusz Warmiński: pierwszy w roli sekretarza organizacji partyjnej, drugi w roli młodszego inżyniera. Jeszcze jedną odmianę nieśmiertelnego typu „żołnierza samochwała" realizuje z przejęciem się, lecz z tendencją do powściągliwości i unikania wybujałej szarży Janusz Kłosiński.
Szczerością tchnącą postać kobiety, która ambitnie pokonuje trudności „męskiej" pracy przy piecu martenowskim, stwarza Barbara Rachwalska.
Do poziomu gry wymienionych dostrajają się z powodzeniem i pozostali wykonawcy: Adam Daniewicz, Jan Zieliński, Dobrosław Mater, Stanisław Skolimowski, Janina Braczewska, Józef Łodyński, Zdzisław Suwalski, Wacław Kowalski, Bogdan Baer, Leopold Szmaus, Mieczysław Wald i Edward Wichura.
Przedstawienie Bohaterów dnia powszedniego poziomem wykonania godnie kontynuuje świetne tradycje Brygady szlifierza Karhana, poczytać je też należy za nowe poważne osiągnięcie Teatru Nowego na drodze do teatru socjalistycznego.
„Dziennik Łódzki" 9 IX 1950
Dziennik Łódzki nr 248 9 września 1950
Powiązane przedstawienie: