Czy demonizował kobiety?
Wojciech Natanson
Ateneum dało premierę Wierzycieli Strindberga. Już przed rokiem 1914 wystawiano u nas tę, jak ją autor nazwał, „tragifarsę".
Niedawno przypomniał ją teatr radomski. Ale interpretacja, jaką sztuce przypisują niektórzy krytycy, wydaje się niesłuszna. Strindberg może i był wtedy „mizoginem" w życiu osobistym. Ale w jego twórczości trudno dostrzegać tendencje - tylko antyfeministyczne. W Pannie Julii właśnie kobieta staje się ofiarą. Silniejsza - to psychologiczny „pojedynek" dwóch pań.
W Wierzycielach walka o byt jest równie skomplikowana. Troje ludzi wzajemnie sobie wystawia „skrypty dłużne". Kobieta czuje, że jest dłużniczką kolejnych swych mężów. Oni obudzili w niej wolę i siłę życia, zapewnili sukcesy. Ale i tamci mają wzajemne długi. Rozliczenie jest równie skomplikowane, jak tragiczne dla mężczyzny młodszego, płaci rachunek słabości. Tak pojęty problem pozwala abstrahować od przebrzmiałych już akcesoriów obyczajowych. Jest żywy, choć Strindberg zapomniał, że prawa przyrody to nie tylko przemoc, ale i współdziałanie. Podobne sprawy wracają dziś w niektórych sztukach Mrożka.
Kobieca bohaterka Wierzycieli ma serce otwarte dla całego świata. Pięknie to wyznaje obecna wykonawczyni roli, Aleksandra Śląska. Jej kokieteria to jeden z symptomów miłości, w której instynkt macierzyński splata się z egoizmem, próżnością, wolą pełnego życia. Czułość to tylko pozorny manewr walki o posiadanie. Zakończenie, gdzie Śląska sugestywnie ujawnia, czym był dla niej zmarły, jest ukoronowaniem subtelnej akcji w sytuacjach arcytrudnych. Ale i dwaj partnerzy grają w taki sposób, że nie tylko przesłaniają niezręczności i nieprawdopodobieństwa sytuacyjne, spowodowane przez tekst (któremu daleko do urody innych sztuk Strindberga) ale i trzymają nas w nieustającym napięciu. Mieczysław Voit, wyraziście, z wielką sugestywnością, wiedzie grę byłego męża. Jerzy Kamas osiąga cel bardzo trudny: jest słaby i bezradny, miękki w uleganiu sugestiom, ale wcale nie patologiczny, cierpiętniczy czy patetyczny. Nowoczesny, choć nie skłócony ze stylem utworu, pięknie przełożonego przez Zygmunta Łanowskiego.
Walor sztuk Strindberga, jeden z walniejszych, to tworzenie materiału dla aktorów. U nas umiano z tej szansy korzystać, począwszy od Adwentowicza, Sosnowskiego i Stanisławy Wysockiej - poprzez Eichlerównę aż do Mariusza Dmochowskiego, którego kreację w Ojcu, pełną siły, ale i gorzkiej ironii, mamy w świeżej pamięci.
Reżyserska wirtuozeria Janusza Warmińskiego pozwala w Wierzycielach na harmonijne i sugestywne rozwinięcie, nawet najtrudniejszych sytuacji. Scenograf, Marcin Stajewski wykorzystał możność skonfrontowania różnych wizji malarskich, odmiennych w kolorycie i nastroju, a także prób rzeźbiarskich jednego z bohaterów.
Program przynosi ciekawy i dobrze napisany artykuł Lecha Sokoła. Zawiera jednak pewne zdanie, dość dziwne: „naturalizm, zwłaszcza europejski, nie polski, który się nam nie udał, był pomostem wiodącym do symbolizmu, ekspresjonizmu, nadrealizmu". Kogo tu autor ma na myśli? Zapewne Zapolską, Rittnera, Perzyńskiego, Kisielewskiego. Otóż bardzo mi przykro, ale nie wydaje się, by tak bardzo były „nieudane": Żabusia, W małym domku, Szczęście Frania, Karykatury, Głupi Jakub...
„Życie Warszawy" 2 VI 1982
Powiązane przedstawienie: