Kobieta

Zofia Sieradzka

W swoim nowyk królewskim wcieleniu - ja­ko Bona Sforza, małżon­ka Zygmunta Starego - przyciągała nas Aleksandra Śląska przez kilkanaście sobotnich wieczorów do ożywającego na ten czas telewizora. A przecież - wobec impasu, w jakim w tym okresie znalazły się tygod­niki kulturalne - nie doczekała się poważniejszego omówienia roli (choć być może umknęło to tylko mojej uwadze). 

W tej sy­tuacji tym boleśniej mogły ak­torkę ukłuć liczne uwagi kry­tyczne co do wieku prezento­wanej Bony, oczywiście tej z pierwszych odcinków serialu. Jeśli one jednak zadecydowały o tym, że pierwszą rolą Śląskiej na scenie po dostojnej królewskiej matronie jest Strindbergowska Tekla (jakże słusznie zmieniona przez aktorów Ate­neum na mniej prozaiczną Teę), to potwierdza się fakt, że nawet najbardziej przykre do­cinki prasowe mogą spowodo­wać wielce pozytywne efekty. Bo nowa rola Aleksandry Ślą­skiej w mocno już dziś mimo wszystko zwietrzałych Wierzycielach (tragikomedia z roku 1888) - jakże chętnie ponownie grywanego dziś Augusta Strind­berga - jest po prostu wspa­niała! I wydaje mi się szczegól­nie ważka zarówno w bogatym dorobku scenicznym samej aktorki jak i dla dalszej percep­cji sztuk Strindberga.

Głupstwo, że Śląska udowadnia nam, że - jako kobieta - nie może godzić się na utoż­samianie jej z wiekową Boną z finalnych odcinków serialu. Na scenie jest znów piękna i pociągająca, a ta bujna dojrza­łość jak gdyby pozwala Tei być w pełni świadomą własnych uroków. Nie pamiętam, kiedy Ślą­ska tak umiejętnie ogrywała swoje ciało, podkreślała jego niepowtarzalną karnację, demonstrowała z takim powodze­niem nogi, akcentowała dekolt i biust. A więc pierwsze i bez­apelacyjne zwycięstwo w roli Tai odniosła aktorka jako ko­bieta i myślę, że już to mogło jej dać prawdziwą satysfakcją.

Ale dużo bardziej istotny oka­zał się sukces jej wspaniałego aktorstwa. Śląska jest na scenie piękna, prawdziwa i kobie­ca, bo tak właśnie widzi Strindbergowską bohaterkę. A dzięki temu, dając Tei sceniczne ży­cie, przy którym muszą gasnąć jej partnerzy (aktorzy tej miary, co Mieczysław Voit i Jerzy Ka­mas!), wzbogaca interpretację Strindbergowskiej myśli i jakby w nowym świetle ukazuje obse­sje autora. Przyzwyczailiśmy się już bowiem do owej odwiecznej i z taką pasją powielanej przez Strindberga walki płci, do oskarżeń jego bohaterek i przy­pisywania im mocy niszczącej mężczyzn. Przyznaję, że już ostatnie prezentacje jego utwo­rów (z Ojcem w Teatrze No­wym na czele) nasuwały wiele na ten temat spostrzeżeń i wąt­pliwości, które obecnie wysta­wieni Wierzyciele w pełni po­twierdzili.

Spektakl - prowadzony pew­ną, ale przy tym subtelną ręką Janusza Warmińskiego - dzięki roli Aleksandry Śląskiej udo­wadnia bowiem, że to nie ko­biety Strindbergowskie obdarzo­ne są przez autora fatalną mocą, tylko jego bohaterowie są przeważnie ludźmi słabymi. Bez względu na wykonywany zawód i pełnioną funkcję społeczną. Być może nawet fakt, że są Rotmistrzami (Ojciec), Kapita­nami artylerii fortecznej (Ta­niec śmierci), Konsulami (Bu­rza), Pułkownikami (Sonata widm) itp. - podkreśla jeszcze ich psychiczne ułomności. No bo jakżeż - w myśl powszechnej opinii i dobrej wiary autora - mężczyzna, który nosi mundur czy zajmuje eksponowane stanowisko w społecznej hierarchii, może zdradzać się ze swą we­wnętrzną słabością?!

Naprawdę łatwiej za ten stan rzeczy winę przerzucić na towarzyszki życia. Zwłaszcza gdy własne doświadczenia autora boleśnie go w tę stronę popy­chały. Bo przecież w tego typu frustracje i deprymujące zawo­dy obfitowało całe prywatne życie Strindberga, który żenił się trzykrotnie z kobietami o silnej indywidualności (dwie z nich były aktorkami, jedna dziennikarką, a nie zapominaj­my, że wszystko to działo się blisko sto lat temu), po to tyl­ko, by z nimi walczyć - i każ­dorazowo przegrywać. "Człowiek żyje latami z kobietą i nigdy nie zastanawia się nad nią ani nad łączącym ich stosunkiem, a potem... pewnego pięknego dnia... przychodzi refleksja - i jak się już raz zaczęło!..." - mówi w Wierzycielach Adolf.

Tea w interpretacji Aleksan­dry Śląskiej świetnie demon­struje tę swoją psychiczną in­ność. Nie jest wielką indywi­dualnością, nie przewyższa swych życiowych partnerów in­telektem, skoro jeden z jej mę­żów jest profesorem, drugi artystą. 

Jest natomiast praw­dziwa, cieszy się życiem, któ­re ją bawi, a nie przeraża. Jest stale głodna wrażeń, ceni za­równo dawne przeżycia, jak i najnowsze doznania. To właśnie ta normalność kobiet, ta pełnia ich osobowości musiała wręcz porażać wrażliwego i nad miarę egocentrycznego autora. Fascynując jednocześnie. Wystarczy obserwować Jerzego Kamasa w roli nieszczęsnego Adolfa, by lepiej zrozumieć samego Strindberga, który tak lubił momentami autobiograficznymi nasycać swoją twórczość.

Śląska grając uosobienie kobiecości, wypunktowując mistrzowsko każdy istotny tu szczegół, nie tylko tchnęła więc nowe życie w swoją bohaterkę, ale pozwoliła nam poprzez nią lepiej zrozumieć, na czym polegał wielki wewnętrzny dramat samego autora, tak obsesyjnie wplatany w całą jego twórczość. Bo przecież nawet finalna przegrana Tei i utrata obu życiowych partnerów na scenie "Ateneum" sugeruje raczej tragedię mężczyzn, skoro w tej rozgrywce jeden z nich traci życie, a drugi (ten prowadzący niszczącą grę) nic z niej w końcu nie rozumie i niczego się nie nauczy. Ani obsesyjna zazdrość i podejrzliwość (Adolf), ani chęć zemsty i zwykłego ludzkiego „odegrania się" (Gustaw) nie mogą być siłą wiodącą i w efekcie muszą prowadzić do klęski.

Tea wzbogacała się poprzez kontakt se swoimi partnerami, czerpiąc od nich to, co jej mogli oferować. Nie traci jednak przy tym swojej indywidualności i samodzielności. Natomiast jej wierzyciele - z góry lekceważąc w niej przeciwnika już z racji upośledzenia płci, zakładając jej uzależnienie od męskiej siły i intelektu - obnażyli tylko własną słabość i udo­wodnili konieczność przegranej. I dlatego właśnie sceniczne zwycięstwo Tei-Śląskiej nad jej męskimi partnerami wydaje mi się tak wiele mówiące. I to zarówno o autorze który, fascynował najwybitniejszych pisarzy i artystów, jak i o nas samych, dziś rozgrywających swe prywatne małżeńskie mecze.

„Tygodnik Kulturalny" nr 7


Powiązane przedstawienie:

Wierzyciele