Mickiewicz i Wyspiański
Zofia Jasińska
W obecnym sezonie teatralnym w Warszawie dominują Mickiewicz i Wyspiański. (...). Aż dwie sceny warszawskie zajęły się równocześnie tragedią wolnościowego zrywu Polaków z lat 1830-31 w poetyckich wizjach Wyspiańskiego.
Noc listopadowa w Teatrze Dramatycznym i Tryptyk listopadowy (fragmenty Nocy listopadowej, Warszawianki, Lelewela) w Teatrze Ateneum - na 50-lecie istnienia. Znamienne, że owe inscenizacje zmniejszają coraz bardziej rolę dramatu Łazienek, dramatu bóstw antycznych. Świat mitologii istnieje, ale za jakąś poetycką mgiełką, w tle wydarzeń, które przede wszystkim są wynikiem woli lub braku woli jednostek działających.
Tragedia powstania jest tragedią ludzi, a oba przedstawienia - choć każde w sposób odmienny - wyostrzają problemy polityczne, uwarunkowania historyczne, psychologiczne.
Prawdziwie dynamiczne stają się siły egzystencjalne - nie bóstw - lecz owych „jednodniowych" chodzących po ziemi, którzy sami pasują się na bohaterów lub karłów, a swój wybór poświadczają przelaną krwią lub znamieniem hańby. W Teatrze Ateneum zniknęły Nike. Króluje sama majestatyczna Pallas (A. Śląska) i choć pojawia się częste na scenie (czasem aż zbędnie), proporcje scen dołączonych z innych utworów przesuwają jej rolę na dalszy plan. Bardziej wymowna dla spektaklu jest atmosfera zbrojowni, hojnie rozmieszczone karabiny nawet na widowni i widniejący u góry masyw obcego orła, który swym ponurym cieniem stale zagraża polskiej akcji wyzwoleńczej.
Tryptyk ułożono w zasadzie według chronologii faktów: listopad 1830, luty 1831, sierpień 1831. Ale Noc Listopadowa stała się punktem wyjścia i klamrą wieczoru, a kwestie Kory i Łukasińskiego - to jedyna, nić nadziei w klęsce, wbrew wszystkiemu. Klęska zaś jest pozornie totalna. Bo cóż, że młódź żołnierska szczerze patriotyczna, ofiarna, bohaterska, że, gawiedź, co teraz szaleje na ulicach, jutro będzie kopać okopy.
Naród nie ma przywódców na miarę chwili. Dokonany tu wybór scen i poszczególnych wątków różnorodnych stylistycznie utworów uzasadnia się łącznością problemu i myśli. Wyraziście podkreślono gorzki osąd Wyspiańskiego, jego krytyczny, nawet satyryczny rysunek postaci wiodących. Sprawa była wielka, zabrakło wielkości ludzkiej. Tragedia dysproporcji. Bo każdy prawie nosił w sobie mit, tęsknotę, miraż własnej wielkości, będąc pustym, próżnym, słabym. Wahania i brak wiary w zwycięstwo Chłopickiego (J. Świderski) w Nocy zostały wzmocnione Warszawianką, która dorzuciła jego pychę i odrażającą bezwzględność czekania na jawną kompromitację rywali, mimo krwawej daniny współbraci, Krystyna Janda interesująco ukazała Marię, kamieniejącą z trwogi i bólu. Niespodziewanie mocno zabrzmiały sceny z Lelewela, przeciwstawienie politycznych programów reprezentantów Rządu Narodowego. Józef Para jako Lelewel powściągliwie a sugestywnie rozważał swe racje trybuna ludu, partnerował mu dumą arystokraty Czesław Wołłejko (Czartoryski). Roman Wilhelmi zagrał Wielkiego Księcia na nucie histerii, brutalności, prymitywu, chimerycznej nerwowości, która leży u podłoża jego niekonsekwentnej postawy wobec Polaków i własnych dążeń.
Zebrano tu wiele gwiazd, włożono w realizację Tryptyku wiele troski, mimo to nie wszystko daje pełną satysfakcję. Pewne sceny i interpretacje aktorskie są dyskusyjne na pewno. Nie czas tu jednak ani miejsce na szczegóły. W sumie jest to propozycja ważna, ciekawa, pobudzająca myślowo.
Janusz Warmiński stworzył spektakl polityczny. Jest tam i wola walki, i starcie racji społeczne, charakterologiczne, psychologiczne przyczyny klęski.
Maciej Prus w Teatrze Dramatycznym dał raczej refleksję o klęsce i śmierci, rodzaj uscenicznionej filozoficznej zadumy nad ludzką egzystencją. Reżyser wystawił tylko jeden utwór Wyspiańskiego, ale też skracał, przerabiał, słowem popełnił, adaptację. Powstała rzecz konsekwentna, ale bardzo chłodna. Pusta przestrzeń sceny, zarys suchych gałęzi. Ciepło ludzkiego życia zmroził już zapewne pierwszy przymrozek jesienny, przysypały opadająca liście. Wyrzucono tu cały wątek i postać Joanny. Zaś w Rozmaitościach przewidzianą przez poetę grę satyrów rozbudowano z woli inscenizatora motywem Joanny i scenami z belwederskiego salonu. Wzmocniony teatr w teatrze, a więc wyższy stopień sztuczności. Wszystko to chłodzi temperaturę, chociaż pomaga zapewne reżyserowi wydobyć linię głównego-starcia: naród - car. Starcia, które kończy się powszechną klęską. Klęską pokonanych, klęską zwycięzców. Aktorsko najmocniej przyciągają sceny: Książę Konstanty (Z. Zapasiewicz), Kuruta (R. Pietruski), Makrot (P. Fronczewski). Wszyscy ci panowie są tu mistrzami. Zawodzą zbiorowe sceny z Nikami, przemarsz wojsk, walka. Dobre jest pole zmarłych na Teatrum Stanisława Augusta i finał. W obu spektaklach ważkie i cenne są rozwiązania scenograficzne. Potwierdza to nawet złośliwa anegdota, że w Dramatycznym najlepiej grają liście, którymi zasłano całą scenę. Ciągły szelest liści, zgon, umieranie - dominują. A jutrzenka swobody - daleko. (...)
„Tygodnik Powszechny" 11 III 1979
Powiązane przedstawienie: