Wyprzedaż marzeń i snów

Roman Szydłowski

Cena jest utworem pisa­rza, który zna swoje rzemiosło i ma nam wiele do powiedze­nia. Kto zna dobrze twór­czość Millera, ten dostrzeże tu punkty styczne ze Śmier­cią komiwojażera, najlepszą chyba ze sztuk tego czołowego dramaturga amerykańskiego. 

Obydwa dramaty ukazują tra­gedię zmarnowanego życia amerykańskiej rodziny i czy­nią za to odpowiedzialnym us­trój, w którym wszechwład­nie panuje pieniądz. W oby­dwu sztukach korzenie trage­dii tkwią w kryzysie roku 1929, który zrujnował tyle amerykańskich rodzin i pchnął na dno tylu ludzi.

Różnica między obydwiema sztukami polega na tym, że w Śmierci komiwojażera oglądamy życie synów, wi­dziane oczyma ojca. W Ce­nie jest na odwrót. To z re­lacji synów wyłania się stop­niowo postać ojca. 

Wysoka jest cena, jaką zapłaciła cała rodzina za życie w amerykań­skim „raju". Ojciec zmarł w stanie głębokiej depresji po krachu finansowym, z którego udało mu się uratować tylko niewielka sumę konieczną do życia. Matkę zabiła klęska materialna i moralna. Nie przeżyła upadku. Dwaj syno­wie zmarnowali swe życie każdy na swój sposób. Wik­tor został policjantem, przer­wał studia i ubolewa wciąż nad tym, że nie osiągnął w życiu pozycji i majątku, do którego predestynowały go zdolności i staranne wycho­wanie, jakie otrzymał za mło­du w domu rodzicielskim. Bratu Walterowi powiodło się lepiej. Został wziętym leka­rzem, zdobył majątek i pozy­cje. A jednak on także jest nieszczęśliwy. Praca nie dała mu żadnej satysfakcji. Teraz usiłuje znaleźć jakiś cel o po­zorach użyteczności społecznej, szuka nawet kontaktu z bratem, którego nie widział od 16 lat, ale wiemy dobrze, że to wszystko jest daremne, wszy­stko na nic. Walter już prze­grał swe życie.

Konstrukcja sztuki jest bar­dzo tradycyjna. Mógłby to być uwspółcześniony Ibsen, Upio­ry pozbawione koszmaru cho­roby wenerycznej, zaprawione problematyką Ojca Strindberga i wiwisekcją psycholo­giczną, bliższą wielkiemu pi­sarzowi szwedzkiemu, niż au­torowi Podpór społeczeńst­wa. Sztuka ma niejako trzy warstwy. Zaczyna się prawie jak skecz, potem ujawnia dru­gie dno prawdy obyczajowej i moralnej o życiu amerykań­skim, aż wreszcie sięga do spraw najpoważniejszych i najgłębszych do problemów politycznych, społecznych, fi­lozoficznych.

Cała zewnętrzna warstwa fabularna opiera się na pro­stym schemacie. Dwaj synowie sprzedają staremu tandeciarzowi meble i rupiecie, które zostały po ich ojcu. Ale to tyl­ko pozory, to tylko metafora, choć bardzo konkretna. Istota sztuki polega na wyprzedaży marzeń i snów. 

Wiktor i Wal­ter nie sprzedają starych mebli i harfy, na której gra­ła ich matka. Oni sprzedają swą młodość, raz jeszcze wra­cają pamięcią do tej rupie­ciarni, by rozstać się na zaw­sze ze swymi marzeniami, by usprawiedliwić wobec samych siebie życiowa klęskę, jaką obaj ponieśli. I to jest w tej sztuce najważniejsze, to decy­duje o jej wartości.

Centralną postacią tej war­stwy dramatu jest 90-letni blisko handlarz starzyzną Solomon, jakby uosobienie przemijającego Czasu, nieubłaga­nego Chronosa. Solomon jest mądry, zna życie, wie wszyst­ko i filozofuje. Jest to świet­nie napisana rola. Ale war­szawskie przedstawienie Ce­ny nadało tej postaci jeszcze większe znaczenie, niż ma ona w tekście oryginału. Stało się tak dzięki kreacji Jana Świder­skiego w roli starego Żyda. Świderski był niezrównany: tragiczny i śmieszny, chwilami liryczny, ale w gruncie rze­czy groźny. Ten znakomity aktor ma obecnie wielka pas­sę. Każda jego rola jest inna, każda wyborna. Po Wojewo­dzie z Mazepy znalazł dość barw na swej bogatej palecie aktorskiej, by zupełnie innymi środkami przekazać prawdę o tak odmiennej postaci, jaką jest Gregory Solomon ze sztu­ki Millera.

Poziom aktorski przedstawienia jest w ogóle wysoki. Tragedię słabego człowieka, któremu nie starczyło sił na podjęcie walki o wiel­ką stawkę sukcesu życiowego i kariery, przedstawił przekonująco w roli policjanta Wiktora - KRZYSZTOF CHAMIEC. STANIS­ŁAW ZACZYK ujawnił załamanie człowieka któremu, na pozór wszystko się w życiu udało. Był silny skupiony, a jednak wew­nętrznie pęknięty i pusty. Był jak maszyna, która pracuje sprawnie na jałowym biegu, HANNA SKAR­ŻANKA miała w tym przedstawie­niu mniejsze pole do popisu. Rola żony Wiktora jest niewdzięczna i niewiele można z niej wykrzesać.

Bardzo dobrze brzmi przekład Kazimierza Piotrowskiego. Reży­seria Janusza Warmińskiego poło­żyła główny nacisk na staranne opracowanie dialogu, co w tego typu sztuce jest najważniejsze. Udało jej się też spotęgować na­pięcie w kulminacyjnych scenach konfliktu pomiędzy braćmi i po­przez melancholijny humor stare­go tandeciarza przekazać głębszy sens tej postaci w sztuce. 

Jedyne zastrzeżenia do reżysera tego przedstawienia dotyczą sprawy skrótów. Sądzę, że w drugiej części spektaklu skróty dokonane w roz­mowie pomiędzy braćmi mogły mu wyjść tylko na korzyść.

Scenografia ANDRZEJA SA­DOWSKIEGO ładnie podkreśla po­wiązanie konkretu starych mebli z metaforą o wyprzedaży rupie­ciarni marzeń i snów.

„Trybuna Ludu" 9 V 1969


Powiązane przedstawienie:

Cena