Cena

Elżbieta Żmudzka

Scena przedstawia coś na kształt lamusa, zwalo­ne jedne na drugie stare meble, wiszące u sufitu grona stylowych krzeseł i foteli, na proscenium zło­cona harfa. Otwierają się drzwi i wchodzi amery­kański policjant w grana­towym mundurze. 

Próbuje harfy, wyciąga z kąta flo­ret i maskę, przez chwilę próbuje fechtować, nasta­wia stary gramofon z tu­bą. Oto pożegnanie z prze­szłością. Za chwilę przyj­dzie tu handlarz starzy­zną, zakupi stos rupieci, stary dom zbudowany przez pradziadków poli­cjanta zostanie rozebrany. Wraz z nim ulegną znisz­czeniu materialne świa­dectwa spraw, jakie się tu rozegrały. Zanim się to stanie Arthur Miller uczy­ni nas świadkami wielkiej rozprawy między dwoma braćmi, którzy w tym do­mu wyrośli.

Tak rozpoczyna się naj­nowsza sztuka Arthura Millera, wystawiona przez stołeczny Teatr Ateneum. Prapremiera Ceny od­była się w Nowym Jorku w lutym ubiegłego roku, a zanim jeszcze rzecz po­jawiła się na scenie, zaku­piło ją czterdzieści tea­trów zagranicznych. Cena, tak jak i Po upad­ku, nie spotkała się jed­nak z dobrym przyjęciem krytyki.

Tak będzie chyba także i u nas, choć u nas pewien walor stanowi ukazanie Ameryki od strony podszewki, od tej strony, do której dotarcie nie jest możliwe dla nie Amery­kanina. To, co w sztuce jest zaledwie zarysowane, pro­blematyka socjalno-ekonomiczna, w naszej części świa­ta dzięki swemu autentyzmo­wi nabiera wagi jako odnie­sienie dla porównań między nami a nimi. Miller jednak, namiętny oskarżyciel amerykanizmu, w Cenie, tak zre­sztą jak i w innych drama­tach, nie atakuje wprost dzi­siejszej Ameryki, tego, co w jej współczesności jest chore. Ułatwia sobie sprawę powra­cając do takich jaskrawych katastrof systemu, jak wielki krach gospodarczy w 1929. Ustawia się dość wygodnie, a nie wychodzi mimo to poza konwencjonalne, publicysty­czne stwierdzenia. 

W Cenie tkwi w podtekście konfliktu wielki kryzys, nie jest on jednak czynnikiem nieodwo­łalnie kształtującym losy bo­haterów. Można ich sobie doskonale wyobrazić w tej samej sytuacji, wtedy, gdy u jej źródeł będzie stał nie kry­zys kapitalistycznej gospo­darki, lecz na przykład prze­grana na wyścigach, fałszywy krok w interesach czy coś w tym rodzaju. A to jest autorski błąd wcale niemały.

Policjant, którego oglądali­śmy, gdy wchodził do rupieciarni, nazywa się Wiktor Franz. Zbliża się do pięćdzie­siątki, niechętnie się policyj­nym procederem trudni. Ma uczucie, że przegrał swoją szansę życiową. Nie skończył uniwersytetu, ominęła go ka­riera naukowa. Jego brat, który zjawi się za chwilę, po szesnastu latach niebytności w tym domu, jest znanym chirurgiem, świetnie sytuo­wanym. W latach kryzysu ich ojciec businessman duże­go formatu splajtował kom­pletnie, utracił wszystko co miał. Wiktor z poczucia obo­wiązku wobec ojca porzucił studia, przyjął pierwszą pra­cę jaka się nawinęła. „Lo­dówka była pusta, a facet siedział tutaj z otwartą gębą" - mówił Wiktor do brata. Ten brat, Walter, niczego się dla rodziny nie wyrzekał. Przeciwnie - skończył studia i metodycznie budował swoją karierę. Ale i on czuje się bankrutem. Droga, jaką dla siebie wytyczył, okazała się wyczerpująca. Przeszedł ostry kryzys nerwowy, utracił wia­rę w sens walki o pozycję, o uznanie, o pieniądze. Przy­szedł tutaj nie po to, aby wziąć udział w wyprzedaży resztek rodzinnych mebli - zatęsknił do braterskiej wspólnoty z Wiktorem. Oka­zało się jednak, że dzieli ich zbyt wiele zadawnionych urazów. Wiktor nie przyznając się do tego nawet przed sobą, czuje się ofiarą Waltera. Nie jest w stanie przebaczyć mu ucieczki z domu, egoizmu.

Miller zarysowawszy tę sprawę, postawiwszy coś na kształt konfliktu dwóch po­staw moralnych zaraz to de­zawuuje. Nie było żadnego konfliktu, Walter wiedział, że ojciec ma ukrytą wcale po­kaźną sumę i dlatego uważał się za zwolnionego od obo­wiązku troski o jego los. Re­zygnacja ze studiów przez Wiktora w tym świetle wy­gląda zupełnie inaczej. Był ofiarą ojca, czy może własnej nieudolności? Wiktor jako ofiara nerwowo załamanego bankructwem ojca - być może mógłby to być temat innej sztuki. W Cenie o ojcu wiemy tylko tyle, że zbankrutował. To niewiele jeśli chodzi o sprawcę życio­wej klęski głównego bohate­ra.

Obaj bracia, mówi Miller, uciekali od obrazu, jaki pozo­stawiło w nich bankructwo ojca. Każdy z nich budował sobie życie tak, aby wyklu­czyć możliwość podobnej ka­tastrofy. Jeden na dole, dru­gi na górze drabiny społecz­nej. I obaj przegrali. Jeden nie mieści się w egzystencji skromnego policjanta, drugie­go zbyt wiele kosztuje robie­nie kariery.

Czy coś z tego wynika? Czy może wynikać coś z faktu, że ktoś nie lubi pilnować po­rządku w portach lotniczych, a kogoś innego męczy stałe doskonalenie zawodowych kwalifikacji? Wydaje się, że Miller rozminął się w tej sztuce z oboma problemami. Diagnoza schorzeń społeczno-ekonomicznych, z których wynikać mają dramaty obu braci jest dość powierzchow­na i banalna, a właściwa au­torowi skłonność do moralizowania i kaznodziejstwa tra­fia w oczywistą pustkę. Prob­lem moralny bowiem w Ce­nie właściwie nie istnieje.

Tym, co w sztuce ma jakąś wagę jest pewna dociekliwość psychologiczna. Rodem z Ibsena, ktoś powiedział. Tak czy owak Miller stworzył dla aktorów dobre role do gra­nia. W Ateneum reżyser (i dyrektor tego teatru) Janusz Warmiński zapewnił Cenie doskonałą obsadę, a sam poprowadził przedstawie­nie czysto i sprawnie, w dob­rym tempie, co wcale nie by­ło łatwe przy dość rozgada­nym tekście.

Zacznijmy od Jana Świderskiego, który gra osiemdziesięciodziewięcio­letniego handlarza starymi meblami, Gregora Solomona. Solomon w sztuce Millera spełnia rolę czegoś w rodzaju chóru, komentuje akcję i po­suwa ją naprzód, kontrapun­ktuje wypowiedzi bohaterów. Świderski stworzył niezapom­nianą postać domorosłego fi­lozofa, starego rezonera o ogromnym uroku. Dopraco­waną w najmniejszym szcze­góle, w każdej intonacji gło­su. Takie dojrzałe, tak fine­zyjne aktorstwo nieczęsto się widzi na naszych scenach. Krzysztof Chamiec jako Wiktor - po Astrowie w Wujaszku Wani - zapisuje sobie na koncie plusów dru­gą pięknie zagraną rolę na tej scenie. Krótko mówiąc, dzięki niemu, konflikty tej sztuki zaczynają być wątpli­we dopiero po wyjściu z teatru.

Pokazuje on w Wiktorze przede wszystkim jego sła­bość, jego nieuświadomione kompleksy, trudności w po­dejmowaniu decyzji. Bez­bronny, zagubiony uśmiech, dobroć, która jest nie tyle mądrością co słabością. Wal­tera gra Stanisław Zaczyk, on i jedyna kobieta w tym spektaklu Hanna Skarżanka (w roli żony Wiktora -- Estery) dopełniają godnie to bardzo dobre ak­torsko przedstawienie.

„Zwierciadło" 1969 nr 20


Powiązane przedstawienie:

Cena